poniedziałek, 30 czerwca 2008

Mistycyzm

Nie chodziłem do Kościoła ani na religię. Zawsze można było wytłumaczyć, że tata komunista albo, że dziadek pierwszy sekretarz. Nie ciągnęło mnie. Jedyny negatyw to dzieci wyzywające mnie od bezbożników. Ot takie chrześcijańskie miłosierdzie. Ale to było. Z czasem wymyśliłem swoją własną religie i system wartości do przestrzegania. Bycie dobrym człowiekiem nie musi polegać na niezrozumiałym klepaniu banalnych formułek oraz opowiadaniu facetowi w koloratce o trzepaniu kapucyna przed snem. Moja religia opierała się na rozmowach z Siłą. Znaczy z Bogiem. Wszędzie gadamy – w kiblu, przed snem. Jak jadę samochodem. Przecież jest wszędzie. W Kościele go najmniej. Za dużo tam ludzi.

Kiedyś próbowałem porozmawiać z nim w czasie mszy. Przekonać się, że może racji nie mam. Nie mogłem porozmawiać przez ludzi. Zamiast słyszeć Jego, słyszałem w myślach ich skomlenie o pomoc. O pomoc kiedy za późno. O zbytek łaski. Krzyk i jazgot ciżby. Słyszałem bo mam parę darów, o których nie wiedziałem. Ale już wiem.

Dar nie oznacza błogosławieństwa. Dar bywa i przekleństwem. Wtedy kiedy człowiek nie może z niego skorzystać – nie może z powodu konsekwencji. Jeden z moich darów to dar wiedzy ogólnej. Tej wiedzy nie mogę przekazać nikomu. Ona jest dla mnie. A nawet gdybym usiłował opowiedzieć to zostałbym wyśmiany.

niedziela, 29 czerwca 2008

Naprzód

W nocy gdy nagi stałem przy oknie, spoglądając na ogród, który oświetlał księżyc, ona podeszła do mnie i okryła nas oboje kołdrą ściągniętą z łóżka. Przysunąłem szybko duży fotel, mój jedyny "własny" mebel. Padliśmy w niego oboje, otuleni kołdrą, ogrzewaliśmy nawzajem swoje ciała. I tak leżeliśmy gapiąc się na ogród, niebo i rozmawiając o głupotach. To właśnie wtedy powiedziała mi, że chyba się we mnie zakochuje. Nie odpowiedziałem nic. Zasnęliśmy bardzo późno.

sobota, 28 czerwca 2008

Menu

Siedzę na tarasie, jem czereśnie, pestki wypluwam na trawę. Gram sam ze sobą. Kto plunie dalej, ten wygrywa. Pochłaniam kolejny kryminał. Czytam o zwłokach, które uległy spaleniu. Jednak nie to jest najważniejsze. Najważniejsze okazuje się to, że spaleniu uległo wszystko oprócz dłoni i stóp. David Hunter, lekarz sądowy, antropolog, rozpoczyna swoje śledztwo.

Choć czas mnie goni. Zaraz powinienem udać się do kuchni i zacząć przygotowywać kolację. Zapraszam Zosię. Układam w głowie menu. Łosoś w sosie koperkowo - cytrynowym. Do tego surówka z sałaty lodowej, makaron i wino. Kuchnia jest jednym z niewielu miejsc, gdzie czuje się dobrze. Uwielbiam gotować, eksperymentować. Od małego gotowałem. Choć na początku były to klocki w garnku.

Leniwa i przyjemna sobota.

Zamysł

Pomiędzy przesiadką z jednego pociągu na drugi, dochodzę do wniosku, że właśnie w tym momencie mam zamiar powiedzieć głośne, i stanowcze nie komunikacji miejskiej, PKP, i dobrej woli znajomych. To bycie na czas, bo odjedzie autobus, pociąg, metro, tramwaj zaczyna powoli męczyć. Spróbowałem jak to jest bez samochodu. Wytrwałem w tym ok. 2 lat. Początki były wręcz idealne. Po roku małe załamanie, a teraz zaczyna mnie to drażnić.

W czasie podróży rozpoczynam małe rozeznanie kontowe. Sumuję dostępne mi środki. Układam w głowie mapę wydatków. Ile mogę wydać, ile powinienem zachować. Z gotowym planem dzwonię do kolegi i umawiamy się na zakup. Od kilku miesięcy wiem co chce. Ma to też po części inwestycja w przyszłoroczną podróż. Zdecydowanie ma być to duży, terenowy samochód. Przed spotkaniem waham się pomiędzy Fordem Expedition a Land Roverem Freelanderem. Różnica w cenach minimalna. Moje wahanie znika wraz z zobaczeniem sylwetek obu aut. Pierwsze swoje kroki kieruje do Forda, i tak już zostaje. Wygrywa tańsze, większe, pojemniejsze i lepiej spisujące się na drodze.

środa, 25 czerwca 2008

Parcie na szkło

Po wielkiej pancernej szybie spływają krople deszczu. Zupełnie jakby natura kodowała Matrix. Zapewne ja nie umiem tego odczytać. Generalnie mi się nie chce. Nie chce mi się wygenerować raport. Nie chce mi się iść na ksero. Nie chce mi się klepać palcami w klawiaturę. Mam ochotę leżeć i słuchać " calling you" . Albo coś równie rzewnego. Ewentualnie mógłbym się zakleić przy pomocy Cadburry Eclairs, czy czegoś takiego miłego z ciekawym nadzieniem w środku. Ja mam chyba klimakterium.

Moje miejsce.



Mieszkam w domu na skraju miasta. Dostałem go w spadku po dziadkach. Po wielu wahaniach zamieszkałem w nim, gdy stało się oczywiste, że ostatecznie zostanę tu dłużej niż pół roku. Dostałem propozycję zamieszkania w służbowym mieszkaniu, ale wolałem przeprowadzić się na swoje, poczuć, że zapuszczam tu korzenie, zamiast stale siedzieć na walizkach. Chociaż bardzo lubiłem moją pracę, nie chciałem żyć nią przez całą dobę. Bywały takie chwile, kiedy dobrze było wyjść i zamknąć za sobą drzwi z nadzieją, że telefon nie zadzwoni przynajmniej przez kilka najbliższych godzin.

Dziś odrzuciłem wszelkie propozycje wyjścia do miasta. Wróciłem do domu i otworzyłem drzwi. W środku było duszno. Otworzyłem okna na oścież i wyjąłem piwo z lodówki. Nie miałem ochoty iść do pubu, mimo to chciałem się napić. Zdawszy sobie sprawę jak bardzo, wstawiłem piwo z powrotem do lodówki i nalałem sobie dżinu z tonikiem. Wrzuciłem do szklanki kruszony lód, dodałem kawałek cytryny i usiadłem przy małym, drewnianym stole w ogrodzie za domem.

Z ogrodu widać łąkę i las i chociaż widok nie jest tak spektakularny jak ten z okna mojego pokoju w rodzinnym domu, nie jest też odstręczający.
Niespiesznie wypiłem dżin, zrobiłem sobie omlet i zjadłem w ogrodzie. Siedziałem przy drewnianym stole i patrzyłem, jak na niebie nieśmiało pokazują się pierwsze gwiazdy.

Siedziałem, dopóki niebo nie nabrało barwy ciemnego indygo i dopóki nie upstrzyły go migotliwe punkciki gwiazd, plamki dawno już martwego światła.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Zosiogłowie



Zosia jest tłumaczką języka niemieckiego, korektorką tekstów. Pracuje w naszej redakcji.

Ma długie, proste blond włosy - blond chyba naturalny - choć kilka odcieni jaśniejszych od jej ciemnych, zaniepokojonych oczu. Jest lekko opalona i słońce wymalowało na jej twarzy dziesiątki delikatnych piegów. Należy do drobnych kobiet. Przy moich 190cm, wygląda jak mała dziewczynka, choć ma 169cm.
Przez pół dnia zaczepiamy się smsowo. Moja skrzynka odbiorcza powoli puchnie od jej wiadomości. Jutro wybieramy się na wczesne śniadanie. Tuż po moim basenie.

Lubie ją, za jej delikatność, wrażliwość, pewność siebie, i zadarty do góry nos.

Dzień dobry bardzo.



Lubię poranki i świadomość, że nie trzeba się szybko zrywać z łóżka, że można poleżeć, pozmieniać kilka razy pozycję, żeby w końcu jednak wstać, bo szkoda dnia na leżenie w pościeli.

Niezmiennie po przebudzeniu wędruję boso do kuchni, i nastawiam ekspres. Po drodze do łazienki mijam salon, i otwieram drzwi tarasowe. Przez kilka chwil wdycham świeże powietrze. W łazience ochlapuje twarz zimną wodą i budzę się na dobre. Miętowa pasta do zębów orzeźwia. Poranny mocz daje ukojenie pęcherzowi.

Teraz tylko krótkie wyjście do piekarni obok po pieczywo, i można miło rozpocząć dzień.

niedziela, 22 czerwca 2008

Po weekendowo.



Weekendy mają to do siebie, że lubią się szybko kończyć. Ale tym razem nie narzekam. Okres wakacji to po części i wakacje dla mnie. Numer lipcowy zamknięty. Audycje w radio przez pierwszy miesiąc zawieszone. Teraz zamiast zastanawiać się nad innymi ważnymi rzeczami, przyjdzie mi zastanawiać się co by zrobić z wolnym czasem. Pewnie myślałbym o wakacjach, o urlopie, ale wczorajszy telefon "pomógł" mi w podjęciu decyzji. Dostałem ciekawe zlecenie z PADI - Międzynarodowego Stowarzyszenia Płetwonurków.

Jeżeli prawdą jest, iż z jedną kiełbaską z grilla przyjmuje się tyle substancji rakotwórczych, ile jest w wypalonych 2000 papierosów (w ubiegłym roku przeczytane), to ja przez sobotnie grillowanie „najarałem się” za trzy lata!
Ale nie to najważniejsze, najważniejsza była wizyta mojego przyjaciela, który przybył z kolejną ciekawą propozycją dla mnie, tyle, że nie wakacyjną a przyszłoroczną.

Jeszcze kilka lat temu, przy tanich winach pijanych w plastikowych kubkach, marzyliśmy o podróży do Ameryki Południowej, a może do Australii. Autostopem, statkostopem, samolotostopem. Co bądź. Ale, że byliśmy jeszcze biednymi studentami, owe plany musieliśmy odłożyć na później. I jak się wczoraj okazało, owe na później może już być na początku przyszłego roku. Nakręcił mnie okropnie, naopowiadał mi mnóstwo historii, przedstawił mi ogrom plusów. I dziś leżąc na słońcu, myślałem o jego propozycji. Będę musiał się z tym przespać kilka nocy.
Ale jedno jest pewne, najważniejsze to brać los w swoje ręce i jeśli jest możliwość to spełniać swoje marzenia.

Jestem całym sercem za Hiszpanią. 2/4 to krew hiszpańska, dzięki babci.

sobota, 21 czerwca 2008

Mosad



...
Wracałem wczoraj z piłki, i spotkałem Kumpla. Nie widzieliśmy się 2 lata. Ostatni raz na jego weselu. Trzeba było jakoś uczcić to spotkanie to poszliśmy na kilka głębszych. Po 3 50tce, rozwiązał mu się język i zaczął się zwierzać.
Chłopak ma problem, bo jego kobieta doszukuje się we wszystkim i wszędzie dowodów zdrady. Ze względu na swoją pracę bardzo często wyjeżdża na jakieś szkolenia, konferencje, sympozja. Bywa w Polsce i poza Polską. W ten sposób nawet poznał swoją obecną, młodszą o 6 lat żonę, która wpakowała mu się do łóżka, i teraz ona obawia się, że może stać się to samo tylko z inną.
Kumpel ma notorycznie przeszukiwane kieszenie, sprawdzany telefon, przeszukiwane kalendarze, wszelkie notatki. Bywa, że dziewczyna dzwoni do niego co 5 sekund w błahych sprawach. Zdarza się, że wkurwiony wyłącza telefon i przynajmniej ma spokój. Tylko, że po włączeniu dopiero zaczyna się jazda na całego. Raz nawet zarejestrował ok. 40 nieodebranych połączeń.
Doradziłbym mu, gdybym tylko mógł. Co ja mogę mówić, jeśli nigdy nie spotkało mnie nic takiego. Ona jest lepsza niż Mosad.

Pozostało nam tylko się napić i liczyć na to, że dnia następnego będziemy mieli umysł jak brzytwa i coś się wymyśli.

piątek, 20 czerwca 2008

Czary mary



...
Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy się tu wprowadzałem, znalezienie plusów było jak szukanie igły w stogu siana. Bo za daleko od centrum, bo rzadko odjeżdżające autobusy, drogie taksówki, czy też sam remont tego miejsca, bo był w opłakanym stanie. Jednak ostatnio nastąpił obrót o 180 stopni. Doceniam to co mam. Poranki z kubkiem gorącej kawy na tarasie, kiedy słońce niemiłosiernie razi w oczy. Ogromne okna, które tak zawsze uwielbiałem w architekturze budynków. Duże i szerokie parapety, na których można przesiadywać z książką w ręku. Drewniana podłoga, po której świetnie chodzi się boso.
Teraz plusy wyskakują jak króliki z czarodziejskiego kapelusza.

Pomimo, że nadal trzeba ładować pieniądze w dom, bo to studnia bez dna, to doceniam to, bo nie ma nic gorszego niż mieszkanie w betonowej dżungli. Bynajmniej dla mnie.

Urlop ( ? )



...
Wziąłem urlop na czwartek bo miałem coś ważnego do zrobienia w spokoju a kompletnie nie związanego z pracą. Powiedziałem w środę :
- Jakby się coś działo, to dzwońcie na komórkę, będę odbierał pomimo urlopu.
Efekt był taki, że od rana za nic się nie zabrałem, albowiem non stop dzwoniła komórka. Piszczała. Wygrywała dźwięki. Ostrzegawczo pikała. Porywczo wyła. Makabra, wręcz sodoma i gomora!

W gruncie rzeczy usnąłem z tego wszystkiego. Na tej samej poduszce łeb złożył Cynamon i szturchał mnie łapką przez sen. Poczciwina jedyny na tym świecie - nic ode mnie nie chce prócz miski żarcia i głaskania po łbie. Jego kocham. Reszty nie. W ogóle to nie ma o czym mówić. Nie ma o czym myśleć. No chyba, że o tych różowych esemesach z Zosią.

Ach ta moja, śliczna Zosia.